Kara ma być konsekwencją złego zachowania. W tym znaczeniu nie jest czymś arbitralnym, o czym decydujemy, ponieważ jesteśmy więksi i silniejsi od dziecka.
System kar nie ma w sobie nic złego i paradoksalnie może dać dziecku poczucie bezpieczeństwa, bo przez to jego świat staje się stabilny i zrozumiały. Jestem przeciwniczką tzw. wychowania bezstresowego. Prawdę powiedziawszy irytuje mnie samo określenie „bezstresowe”. Sądzę, że dziecko, któremu nie ustala się granic, nie czuje się szczęśliwe, bo w swoim świecie bez jasnych zasad nie jest bezpieczne.
- Dlaczego bicie jest nic niewarte
Przestarzałym, lecz wciąż żywym synonimem kary jest rózga, a więc to, co niegrzeczne dzieci dostają pod choinkę. Czasami patrząc na złe zachowanie syna, widząc jego ataki złości zastanawiałam się, czy aby tradycyjne twarde angielskie wychowanie (które jak się zdaje odeszło dawno w niepamięć, zwłaszcza w Anglii) nie jest rozwiązaniem moich problemów. Czy gdyby – potocznie mówiąc – od czasu do czasu syn dostał lanie, byłby taki skory do podobnych wybryków. Są to dywagacje w rodzaju tych, których nigdy nie uda się sprawdzić.
Natomiast przyznaję się, że parę razy eksperymentowałam z klapsem. Mówię to bez wstydu, chociaż klapsów nie polecam. Taki cios w pupę i tak zawsze najbardziej bolał mnie – czułam wtedy kompletną niemoc, porażkę, wydawało mi się, że jako matka zbankrutowałam i nie potrafię sprostać swojej roli. W dodatku skutek jest zupełnie odwrotny od zamierzonego. Pamiętam zwłaszcza jeden klaps, który bardzo utrudnił nam życie.
Po zabiegu podcięcia języka musiałam Promyczkowi masować język. Logopedka zaleciła mi, żebym do tego zadania wykorzystywała łyżkę, jednak często robiłam to palcem – bo wydawało mi się to bardziej przyjazne dla dziecka. Syn otwierał usta, a ja podważałam mu język i masowałam. Czasami lekko mnie przy tym gryzł – znalazłam na to sposób: gdy zaciskał szczękę, mogłam drugą dłonią przycisnąć mu policzek w ten sposób, że gryząc mnie, sam się gryzł. Zawsze skutkowało. Ale kiedyś, w kąpieli, spieszyłam się i nie zachowałam środków ostrożności. Efekt był taki, że Promyczek zacisnął szczęki na moim palcu wskazującym. To był naprawdę silny ból, przez ułamki sekund myślałam, że mi ten palec odgryzie.
Trudno mówić tu o winie – ugryzienie mogło być zwykłym odruchem – raczej o mojej bezmyślności. Ale liczy się to, co zrobiłam później. Zdenerwowana zaczęłam krzyczeć, wymierzyłam dziecku klapsa, zrobiłam prawdziwą scenę. Wiecie co z tego wynikło? Jedyną lekcją, jaką wyciągnął Promyczek było to, że ugryzienie jest czymś naprawdę magicznym: przemienia mamę w wiedźmę. Gryzienie jest wszechmocne, bo wyprowadza dorosłych z równowagi, jest czymś najstraszniejszym (i najskuteczniejszym!), co można zrobić, to słodka zemsta, niezawodna broń.
I odtąd mój syn zaczął gryźć. Gryzł siostrę, tatę, mnie, inne dzieci. W dodatku robił to mocno – kiedyś ślad po jego ząbkach nosiłam przez cały dzień. Zajęło mi trochę czasu (i sporo nerwów) zanim uporałam się z efektem ubocznym mojego klapsa.
A zatem, abstrahując od reguł o znaczeniu ogólnym (przemoc wobec dzieci jest złem) bicie nie jest skuteczną metodą. Obnaża naszą niemoc, może w naszym gniewie stajemy się straszni, lecz przestajemy być autorytetem. W sytuacji, gdy mamy ochotę urwać dziecku głowę, proponuję na chwilę wyjść z pokoju. Po powrocie z pewnością będziemy mieć lepszy pomysł na okiełznanie małego diabełka.
- Kara dobra czyli jaka?
Wróćmy do definicji kary jako konsekwencji złamania zasady. Z mojego doświadczenia wynika, że przede wszystkim powinniśmy zrezygnować z błędnego przekonania: ukarzemy, to drugi raz tego nie zrobi. Zapewniam was, że zrobi i to nie raz. Żeby was sprawdzić, żeby przekonać się, w jakim stopniu jesteście konsekwentni. Kara zatem nie powinna być za duża, lecz dotkliwa.
Wydaje mi się, że w przypadku przedszkolaków każda kara powinna być krótkookresowa. Rzucasz zabawką? W takim razie zabieram ją na 10 minut. Jeżeli zabiorę ją w ogóle – co dla dziecka może oznaczać: „na cały dzień” – to maluch, początkowo zrozpaczony, wkrótce o niej zapomni. W chwili oddania przedmiotu, warto przypomnieć, dlaczego został odebrany. Jeżeli dziecko postanowi po raz kolejny przetestować naszą cierpliwość, postępujemy jeszcze raz – tak samo.
Ten sposób karania doskonale sprawdzał się w przypadku Promyczka, kiedy podróżowaliśmy samochodem. Często w czasie jazdy córka skarżyła się, że brat pluje, szczypie ją lub coś jej zabiera. Wtedy padało ostrzeżenie: Promyczku, jeśli będziesz dalej pluć, zabieram czapkę, aż do przyjazdu do domu (nie byle czapkę, ale ukochaną czapkę z daszkiem, którą syn cały czas nosił na głowie).
Rzecz jasna na początku Promyczek ignorował groźby i czapka trafiała w moje ręce. Z tyłu samochodu rozgrywały się wtedy dantejskie sceny, które musiałam dzielnie ignorować (pamiętajmy: jeśli zrobimy dziecku wbrew, ma prawo się złościć się, krzyczeć i płakać; akceptacja tego stwierdzenia dużo daje. Zaczynamy postrzegać gniew i złość jako coś naturalnego, z czym nie musimy walczyć). Promyczek otrzymywał czapkę z powrotem dopiero wtedy, gdy już wysiadł z samochodu. Choć testował moją cierpliwość wiele razy – i na pewno jeszcze nie raz to zrobi – sądzę, że akceptuje takie reguły gry.
Po drugie, dobra kara to kara wiarygodna – a więc taka, której dziecko może się na sto procent spodziewać. Formułując groźby ważmy słowa. Po co mówić: „Jeśli teraz będziesz wył, nigdy nie dostaniesz prezentu”, skoro z góry wiadomo, że nie dotrzymacie słowa (nawet jeśli ogarnięci złością myślicie co innego?). Albo: „Koniec z telewizją!”; „Już nigdy nie zabiorę cię do kina!”; „Nigdy więcej nie pójdę z tobą na plac zabaw!”.
To bardzo ważne, byśmy spełniali nasze obietnice. Jeżeli zapowiedzieliśmy, że za złe zachowanie dziecko nie obejrzy dobranocki albo nie posłucha bajki, nie wolno nam się wycofać. Przy czym im młodsze (lub mniej dojrzałe) dziecko, tym odstęp między zachowaniem i konsekwencją powinien być krótszy. Brak dobranocki dla przedszkolaka, który nabroił rano, nie jest dobrym pomysłem.
Istnieje jeszcze inny rodzaj kar, w przypadku których określenie „konsekwencja” jest jeszcze bardziej czytelne. To bardzo użyteczne narzędzie: polega na tym, że dziecko ponosi konsekwencje swoich czynów. Pomazałeś stół czekoladą? Teraz musisz wziąć ściereczkę i to posprzątać (w przypadku młodszego dziecka w tę czynność aktywnie włącza się rodzic – ale nie wyręcza!; gdy dziecko jest starsze, rodzić tylko nadzoruje/sprawdza efekt).
Rozsypałeś coś? Zbierasz. W złości porozrzucałeś zabawki? Teraz musisz ułożyć na półce.
Oczywiście nie należy oczekiwać, że dziecko wykona czynność naprawczą wzorowo: stół nie będzie idealnie czysty, zabawki na półce wciąż będą w nieładzie. Ale najważniejsze jest to, by mały człowieczek zrozumiał, jakie są konsekwencje pewnych działań. Trud naprawczy trzeba docenić, bez względu na efekt (pod warunkiem, że dziecko naprawdę się postarało).
A zatem gdy następnym razem zobaczycie, że wasze dziecko znowu pomazało ścianę kredką (może złośliwie, a może tylko z inwencji twórczej), nie wpadajcie w gniew. Przywołajcie sprawcę, dajcie wilgotną szmatkę, niech trze (a tak na marginesie, ze ściany można zetrzeć prawie wszystko, choć tylko ograniczoną ilość razy w tym samym miejscu).
Inny rodzaj konsekwencji wynika z faktu, że nasz czas nie jest nieograniczony. W sytuacji, gdy dziecko odmawia przebrania się w piżamę albo umycia zębów, samo skraca sobie czas przeznaczony na czytanie bajki. Jeżeli nie przestrzega reguł zabawy i odchodzi na bok, tego dnia będzie miało mniej kontaktu z rodzicem.
Warto konsekwentnie stosować tę zasadę – nawet jeśli początkowo będzie budzić złość, mały buntownik powinien ją szybko zaakceptować. Jeżeli zbyt długo jadł kolację, nie ma już czasu na dobranockę. Cóż, takie jest życie.
- A co ze stawianiem do kąta?
Dziś o takiej metodzie prędzej przeczytamy w książce niż zastosujemy w praktyce. A jednak sama zasada jest warta polecenia. Dziecko, które nie stosuje się do reguł, krzyczy, robi na złość, może zostać odesłane w konkretne miejsce, by przebywało tam jakiś czas i miało okazję się wyciszyć. Godna polecenia jest zasada: dziecko przebywa w miejscu odesłania tyle minut, ile ma lat.
Miejscem odesłania może być fotel, krzesełko, kuchnia, pokój rodziców. Ważne jest to, by nie było to miejsce atrakcyjne: kara nie ma sensu, jeśli dziecko natychmiast zajmie się inspirującą zabawą. Także z tego powodu czas kary powinien być względnie krótki, aby dziecko nie miało okazji uruchomić swojej inwencji.
Dobrze jest z góry ustalić, za jakie przewinienia dziecko musi ponieść takie konsekwencje: np. uderzyło siostrę i nie chce przeprosić; nie chce dzielić się zabawkami; w naszym przypadku miejsce odesłania przydawało się, gdy dzieci stawały się nieznośne – zaczynały wymuszać ustępstwa płaczem, młodszy syn histeryzował, rzucał się na podłogę z byle powodu.
Ważna uwaga: nie można oczekiwać, że wijący się na podłodze maluch karnie pomaszeruje do miejsca odesłania. W takiej sytuacji bierzemy go na ręce/pod pachę i go tam zanosimy (nie zważając na wrzaski i kopanie). Trzeba liczyć się z tym, że nie będzie chciał usiedzieć w miejscu. Uciekiniera znów doprowadzamy do miejsca wykonywania kary. Warto przy tym pamiętać, by poświęcać niegrzecznemu dziecku jak najmniej uwagi: nie może być tak, że wyrok na karnym krzesełku czy fotelu odbywamy razem. Dla dziecka to punkt: ma teraz rodzica na wyłączność.
Druga zasada (bardzo trudna w praktyce): skoro przebywanie w miejscu odesłania jest karą, nie ma powodu, byśmy wyrażali dodatkowo nasze niezadowolenie złością i krzykiem. A zatem spokój, spokój i jeszcze raz spokój. Buntownik maszeruje (jest niesiony) na miejsce kaźni przez rodzica z kamienną twarzą – nikt dzieckiem nie szarpie, nie krzyczy na nie. Nie ma powodu, by teraz powtarzać mu, jaki jest niegrzeczny. Lepiej powiedzieć mu: „Uderzyłeś siostrę i nie przeprosiłeś, idziesz na pięć minut na fotel”; „Krzyczysz i przeszkadzasz nam, uspokoisz się przez pięć minut na fotelu”.
Ważne przy karaniu:
- Czas na refleksję
- Poczucie winy
- Czas na odreagowanie kary
- Nawet jeśli już o tym wspomniałam, podkreślę jeszcze raz: zanim ukarzemy dziecko, warto dać mu możliwość uniknięcia konsekwencji. Dziecko, które nas uderzyło, może przeprosić; dziecko, które nie wykonuje poleceń, może chwilę zastanowić się i zaprzestać swoich działań. Zawsze uprzedzajmy: „jeśli zrobisz to, a to, pójdziesz do …. (miejsce odesłania)”. „Jeśli dalej będziesz krzyczeć, pójdziesz do …”. Jest bardzo ważne, by mały człowiek zrozumiał na czym polega związek przyczynowo-skutkowy. Jeżeli malec pod groźbą kary ustąpi, należą mu się wielkie brawa – w końcu taki czyn często naprawdę bardzo wiele go kosztuje.
Czas do namysłu, jaki dajemy dziecku, musi być ograniczony. Przywołany do stołu chłopiec nie musi od razu porzucić zabawy, lecz gra na zwłokę powinna mieć rozsądne ramy czasowe, pod kontrolą rodzica. Pewnym pomysłem jest liczenie. Powtarzamy polecenie, a jeżeli nie skutkuje, zaczynamy powoli liczyć: 1-2-3… np. do 5 albo do 10 – w zależności od tego, jak się umówimy. Już rozpoczęcie liczenia jest sygnałem, że malec powinien w najbliższym czasie wykonać polecenie. Jeśli skończyliśmy wyliczanie, a pożądana zmiana nie nastąpiła, czas na konsekwencje: pobyt w miejscu odesłania bądź odebrana korzyść (czasowo skonfiskowana zabawka, brak bajki na dobranoc, itp.).
- Rodziców, którzy ukarali dziecko – wiem to z własnego doświadczenia – czasem gdzieś w środku dręczy poczucie winy. Bo ostatecznie jakie mogły być przewinienia takiego małego człowieczka? Że się zezłościł albo kopnął? Że koniecznie chciał oglądać bajki? Tymczasem my, z pozycji siły stłumiliśmy jego indywidualizm, zmusiliśmy do czegoś, złamaliśmy mu wolę.
Sama myślałam w tych kategoriach – zdecydowanie zbyt często. Pamiętam, że podczas pierwszych wizyt u terapeutki dziecięcej sporo mówiłam o „przemocy” – tak właśnie określałam swoje działanie. Odebranie zabawki oznaczało: ja, silna dorosła kobieta, zabieram twoją rzecz tobie, który jesteś mały i słaby.
Naszym wielki sojusznikiem powinny być ustalone z góry zasady. Wtedy możemy „oderwać” karę od naszej osoby. Jesteśmy tylko egzekutorami obowiązujących reguł.
Kochamy nasze dziecko, pragniemy jego dobra. Wytyczając granice dajemy mu ważną pierwszą lekcję o świecie, w którym nie możemy robić, co nam się podoba. Lepiej by malec poznał znaczenie konsekwencji w domu, w kochającym środowisku. Rodzic, który karze, to wciąż rodzic, który kocha. Małemu złośnikowi można powiedzieć nawet: „Kocham cię i dlatego nie pozwolę, żebyś bawił się kablem i elektrycznością”; „Kocham cię i chociaż teraz wierzgasz i krzyczysz, pójdziesz na fotel kary, gdzie się uspokoisz, a ja wciąż będę cię kochać”; „Kocham cię i dlatego życzę sobie, żebyś jadł z talerza łyżką, a nie ręką”.
Kary nie mają związku z naszymi uczuciami do dziecka. Są po prostu ważną lekcją. Nauka poprawnego zachowania jest istotnym elementem ogólnego rozwoju dziecka. Rozwój poznawczy raczej nie będzie przebiegał harmonijnie u człowieczka, który stale się buntuje i nie wykonuje poleceń.
- Gdy już dziecko odbyło karę bądź zawczasu ugięło się pod naszą wolą możemy poczuć przypływ satysfakcji: oto wszystko idzie zgodnie z planem. Jesteśmy zadowoleni i chcielibyśmy, aby dziecko również było zadowolone. Tymczasem mały człowieczek bywa markotny i ma ku temu powody: nie postawił na swoim, poniósł konsekwencje, w przeciwieństwie do rodzica nie może być z siebie dumny.
Pamiętajmy, że smutek jest naturalną i prawidłową reakcją dziecka – nie rozweselajmy go na siłę. Oczywiście dobrym pomysłem jest odciągnięcie jego uwagi od przykrych zdarzeń, lecz nie ma powodu, byśmy teraz traktowali go jak małego króla. Takie zachowanie może nawet prowadzić do niebezpiecznych wniosków: to tak jakby rodzic chciał jakoś zrekompensować dziecku karę (czytaj: krzywdę).
Pozwólmy dziecku na odreagowanie kary. Jeśli teraz siedzi w kącie ze smutną miną i odmawia udziału w zabawie, niech sobie tam jeszcze posiedzi, przeboleje porażkę (bo z punktu widzenia dziecka kara jest porażką). Włączy się do zabawy, gdy będzie gotowe. Angażowanie go na siłę w jakąś czynność może skutkować nową, niepotrzebną awanturą.