Jak to jest być siostrą Promyczka?

Niełatwo. Starszemu rodzeństwu w ogóle jest niełatwo. Bo kiedy w rodzinie pojawia się kolejne dziecko, to starsze w naturalny sposób czuje się zagrożone i odsunięte. I niewiele można z tym zrobić.

 

Nawet jeśli wprowadzimy w życie strategie z różnych mądrych poradników, nie zmienimy jednego: nasz czas nie jest z gumy, nie uda nam się go rozciągnąć. Uwaga dla jednego dziecka odbiera tę uwagę drugiemu.

Mgiełka przeżyła w swoim życiu już dwa poważne trzęsienia ziemi. Pierwszym były narodziny Promyczka. Mgiełka liczyła sobie wówczas 21 miesięcy, niecałe dwa lata. Dopiero teraz, gdy o tym myślę, w pełni uświadamiam sobie, jakim była maleństwem. Ale w tamtym czasie, w lutym 2007 roku, Mgiełka wydawała się dużą rozsądną dziewczynką, która powinna wiele zrozumieć i wybaczyć. Oczywiście było to założenie w stu procentach błędne, takie założenie robocze, które trzeba było jednak zrobić, żeby nie zwariować. Bo jeśli starsze rodzeństwo ma ciężko, to rodzic, w którego życiu pojawia się kolejne dziecko też ma ciężko.

 

Organizacja opieki nad dwójką dzieci, z których jedno jest niemowlęciem, to poważna sprawa. Tak sympatycznie i rodzinnie jest tylko na niektórych fotografiach. W rzeczywistości może być tak, że cała dwójka (albo i więcej sztuk, ale tu Mama Promyczka nie ma własnych doświadczeń) płacze, w domu panuje kompletny chaos, a mamie też chce się płakać, krzyczeć albo uciec jak najdalej stąd, co rzecz jasna zupełnie nie wchodzi w grę. Cała nadzieja w tym, że z każdym miesiącem życie staje się prostsze – rodzice lepiej godzą role, dzieci przyzwyczajają się do siebie, zaczynają się razem bawić, powstaje między nimi więź, starsze już nie wyobraża sobie życia bez młodszego, a może nawet – tak jak Mgiełka – w ogóle takiego życia nie pamięta.

 

Wszystko to przerobiliśmy, aż tu nagle Mgiełka musiała stanąć oko w oko z kolejnym wyzwaniem. Odtąd nie tylko była starszą siostrą młodszego braciszka. Została starszą siostrą trudnego braciszka, takiego co to potrzebuje rehabilitacji, zwiększonej uwagi, niewyczerpanej cierpliwości dorosłych. Takich historii jak nasza jest wiele, a bywają one znacznie bardziej dramatyczne. Kiedy Promyczek został zbyt pochopnie uznany za dziecko autystyczne, świat zaczął kręcić się wokół niego, a Mgiełka wypadła na orbitę. Wtedy również wydawała się duża i rozsądna (pięć lat!). W porównaniu z Promyczkiem rozwijała się znakomicie, dlatego różnica wieku między rodzeństwem, wciąż ta sama, de facto jakby się zwiększała, bo Mgiełka parła do przodu, a Promyczek stał, a w niektórych sferach rozwoju nawet się cofał.

 

Mgiełka zniosła tę próbę wyjątkowo dobrze, bo jest wyjątkowa, lecz może być różnie. Istnieje zupełnie realne niebezpieczeństwo, że w sytuacji takiej jak nasza, gdy z powodu choroby albo z jakiejkolwiek innej przyczyny jedno z dzieci zajmuje nagle cały pierwszy plan, to drugie dziecko walczy o uwagę wszystkimi dostępnymi środkami. Narzędziami w tej wojnie może być bunt, agresja, rozmaite zachowania określane pod zbiorczą i nieprecyzyjną nazwą „niegrzeczne”. Ostrzegano nas, że Mgiełka pod wpływem brata może nawet cofnąć się w rozwoju. Nie z wyrachowania, raczej intuicyjnie, po to, by znowu mieć nas dla siebie częściej i dłużej.

 

Udało nam się ominąć wiele raf, nie wiem, w jakim stopniu była to zasługa nas, rodziców. Być może to tylko Mgiełka stanęła na wysokości zadania. Możemy mieć jak najlepsze intencje, lecz i tak choroba albo poważne trudności jednego z dzieci sprawiają, że to dziecko staje się centrum świata. To dziecko wymaga zwiększonej troski, czasem – jak Promyczek – długiej, czasochłonnej rehabilitacji. Stymulowania – nagle zaczęliśmy Promyczka chwalić za najmniejszy sukces. Za to, że przyszedł do stołu zawołany. Co musiała myśleć sobie o tym Mgiełka? Też przyszła, ale jej nikt nie pochwalił. Rażąca niesprawiedliwość.

 

Przykro pisać, że sprawy Mgiełki zeszły na drugi plan, ale tak było. Ten drugi plan oczywiście był dla mnie arcyważny, bo przecież chodziło o moją ukochaną córeczkę, a jednak był mniej ważny niż sprawa dla mnie zupełnie podstawowa: żeby Promyczka przywrócić do normalności. Kiedy wspominam miesiące diagnozowania synka, prawie nie pamiętam, co się działo z Mgiełką. Na pewno wiele się działo: wypadały kolejne zęby mleczne, w prezencie na urodziny przywędrowała hulajnoga. To Promyczek jeździł na obserwacje, a moja pierwsza myśl rano po przebudzeniu i ostatnia przez zaśnięciem była o nim. Potem to Promyczek zaczął jeździć na zajęcia terapeutyczne. O tym, jakie to miało znaczenie dla Mgiełki przekonałam się, gdy po wizycie u logopedy (z nią) dostałyśmy komplet ćwiczeń (dla niej). Mgiełka promieniała. Teraz też miała swoje ćwiczenia, swoją „terapię”. A w ich trakcie mamę tylko dla siebie.

 

Sądzę, że dla rodziców w naszej sytuacji nie ma wielu dobrych rad. Doskonale wiemy, że starsze dziecko, dziecko, które nie sprawia problemów, nie jest chore, ani w terapii, ma w pewnym sensie gorzej, bo dorośli poświęcają mu mniej czasu. Ktoś powie nawet, że dziecko bezproblemowe kocha się mniej. Brzmi okrutnie i jest całkowicie niesprawdzalne, bo przecież uczucia nie są sprawą, którą można zmierzyć. Z drugiej strony, jeśli spojrzymy na miłość w jej najbardziej konkretnym wymiarze (czas spędzony z dzieckiem, poświęcona mu uwaga, chwile tylko dla niego), to rzeczywiście, bezproblemowe dziecko dostaje mniej miłości.

 

Może pewną ulgę przyniesie rodzicom stwierdzenie, że z tym po prostu niewiele da się zrobić. Kto tego nie przeżył, nie wie, o czym teraz piszę. To, co przeszliśmy z naszym synkiem było ciężką próbą dla nas wszystkich, dla Mgiełki również. Napiszę tu tylko parę sugestii, które mogą okazać się pomocne:

 

1. Można wiele zdziałać niewielkimi zmianami. Terapeutka Krzysia poradziła mi, żebym wynalazła dla Mgiełki odrobinę czasu (wystarczy 15 minut dziennie) tylko dla niej. Ta chwilka powinna być specjalna i spożytkowana zgodnie z wolą dziecka – i warto mu o tym powiedzieć. Robimy teraz to, co chcesz. Możemy wspólnie poczytać książkę. A może w tym czasie będę siedzieć i patrzeć jak rysujesz. Albo pooglądam twoją kolekcję lalek. Takie nasycenie uwagą zaprocentuje, gdy później zamkniemy się w pokoju sam na sam z kłopotliwym rodzeństwem, które wymaga znacznie dłuższych zabiegów. Naprawdę działa – przetestowane. W „nasze specjalne 15 minut” nie włączamy rutynowych czynności jak pomoc przy kąpieli albo serwowanie obiadu.

 

2. Mały sojusznik. Proces rehabilitacji Promyczka był sprawą ważną dla całej rodziny, dla Mgiełki również. Warto włączać rodzeństwo w możliwie dużym zakresie w opiekę nad dzieckiem chorym albo w terapii. Warto tłumaczyć mu, na czym polega problem, nawet jeśli możemy podejrzewać, że dziecko jest za małe, by wszystko dobrze zrozumieć. Im bardziej Mgiełka będzie w drużynie, która walczy o dobre życie dla Promyczka, tym więcej będzie w stanie poświęcić i zrozumieć. Tak było na przykład z chwaleniem i zachęcaniem. Mgiełka nie mogła pojąć, dlaczego chwalę brata za rzeczy oczywiste, za to, że nie jest niegrzeczny. Porozmawiałam z nią, poprosiłam, żeby mi pomogła. Potem sama byłam świadkiem, jak Mgiełka chwaliła Promyczka.

 

3. Korzyść z bycia starszą. „Musisz ustąpić, bo jesteś starsza”. Nikt nie lubi tego zdania, ja też, a kiedy się nad nim zastanowię, uważam je za bardzo niesprawiedliwie i mam nadzieję, że go nie używam. Ale czasem w afekcie wypowiadam różne pokrewne zdania: „Ustąp, przecież jesteś mądrzejsza”; „Oddaj mu to, bo będzie ryczał”. Tymczasem Mgiełka zacięcie walczy o swoje prawa, chce móc robić to samo co brat, mieć to samo co on. Czy można coś na to poradzić? Mnie poradzono, żebym wyznaczyła dla Mgiełki jakieś sfery, w których ma przewagę. I tak na przykład Mgiełka jest już posiadaczką skarbonki i dostaje tygodniówkę. Promyczek – jeszcze nie, bo jest za mały. Można umówić się, że starsze dziecko później chodzi spać. Albo może dłużej posiedzieć przy komputerze. Rzecz w tym, by znaleźć przywilej dostatecznie atrakcyjny dla dziecka, by wynagrodzić mu chwile, gdy może poczuć się skrzywdzone.