To mądra, odważna dziewczynka, która ma dużo do powiedzenia na każdy temat. Odkąd została starszą siostrą, przestała być „mała”.
Może się to wydać tym bardziej szokujące, że kiedy Promyczek przyszedł na świat Mgiełka miała 21 miesięcy. Pamiętam, jak któregoś wieczora siedzieliśmy na sofie całą rodziną, ja z Promyczkiem w ramionach. Wzięłam w swoje ręce rękę Mgiełki. Wydała mi się taka duża…
Obiektywnie rzecz biorąc Mgiełka do dziś nie przestała być mała, choć jest wyjątkowo wysoką dziewczynką. Ma sześć lat, chodzi do zerówki, ale w cudowny sposób nadal żyje trochę w świecie baśni. Zamierza zostać księżniczką i nie uważam, żeby to był cel banalny. Może zostać księżniczką dosłownie albo księżniczką życia, albo księżniczką w oczach swojego księcia.
Jest bardzo inteligentna, potrafi celnie odpowiedzieć na zaczepkę i pobić nas naszą własną bronią – szybko zapamiętuje nasze odzywki i używa ich adekwatnie. Ma w sobie bardzo wiele empatii. Pociesza mnie, kiedy jestem smutna, potrafi być nad wyraz dyplomatyczna, jeżeli zachodzi taka potrzeba. To moja wspaniała przyjaciółka – została nią bezwarunkowo i wcale sobie na to nie zasłużyłam.
Mgiełka bardzo kocha Promyczka, ze wzajemnością. Choć rola starszej siostry do łatwych nie należy. W dodatku Promyczek, jako osobnik charakterny i wymagający silniejszej stymulacji, pochłonął większość naszej uwagi.
Bardzo starałam się, żeby Mgiełka nigdy nie musiała ustępować tylko dlatego, że „jest starsza”. A jednak de facto musiała ustępować z innych, pokrewnych powodów: bo jest mądrzejsza; bo więcej rozumie; podczas gdy z Promyczka nie można było spuścić oka, Mgiełkę można było odesłać w kąt z kartką i kredkami – córka pięknie rysuje, większość ilustracji na tej stronie to jej dzieło. Tak już jest, że od starszego dziecka wymaga się większej samodzielności i dojrzałości. Dostrzegam tego pewne plusy: Mgiełka wczuła się w rolę i faktycznie zrobiła się dość samodzielna i dojrzała. W tym procesie pojawiło się niepokojące mnie dziś pragnienie, by być najlepszą. Mgiełka zawsze chce wygrywać, być pierwsza. Gra nie jest przyjemnością, jeśli to nie ona odbierze laury. Uczę ją, że liczy się zabawa, nie wynik. Jeszcze jej nie przekonałam.
Gdy Promyczek zamknął się w swoim świecie wiecznie małego chłopca, Mgiełka ciągnęła z tego pewne profity. Grała pierwsze skrzypce, będąc wobec brata bardzo opiekuńcza, nie pozwalała mu dorosnąć (jak zresztą my wszyscy). „Nie rób tego, bo Promyczek będzie płakał”, mówiła. Albo: „On jest malutki”. Tak Promyczek żył w przekonaniu, że wszystko mu się należy, ponieważ nie dorósł. Z kolei Mgiełka nauczyła się, że sukcesy należą się tylko jej.
Przełamanie tego schematu myślenia wszystkich nas wiele kosztowało. W pewnym momencie okazało się, że pozwalaliśmy trwać Promyczkowi w niemowlęctwie, choć zasługiwał na traktowanie jak mądry i odpowiedzialny chłopiec. Z kolei Mgiełka nie mogła być tą jedyną, którą się chwali i nagradza. Ta zmiana wyobrażeń była dla nas dużym wyzwaniem.
Wraz z odkryciem problemów Promyczka rozpoczęły się trudy terapii, które oznaczały, że dla Mgiełki pozostało jeszcze mniej czasu. Znowu jako starsza i mądrzejsza musiała ustąpić pola. Nowością było też to, że młodszy brat nagle został bohaterem. Bo zaczął wypowiadać pierwsze słowa, narysował pierwszą linię, podporządkował się woli rodziców. Zdobył uznanie za „sprawy oczywiste” – które w oczach Mgiełki nie wydają się specjalnie godne uznania. Przecież też mówi, też rysuje (i to jak!), jest (bywa) bardzo grzeczna. O co chodzi? I jak się tu odnaleźć?
W domu zaczęła się rozpaczliwa walka o uwagę rodziców. Promyczek z młodszego braciszka-dzidziusia przemienił się w rywala. To wojna bez pardonu. Mgiełka bezlitośnie wytyka Promyczkowi wszystkie błędy: bo pluje albo śmieci, albo właśnie ją uderzył. Wyrywają sobie przedmioty tak jak wyrywają sobie chwile spędzane z mamą czy z tatą. Ale to wojna bez poległych, bez niechęci i teraz wydaje się czymś normalnym. Bo choć Mgiełka straciła palmę pierwszeństwa, to zyskała brata-kumpla. Promyczek nie jest już tylko małym dzieckiem, jest chłopcem, z którym można się bawić.