Nie napiszę może nic nowego. Chcę jednak poruszyć ten temat, bo mi doskwiera. Bo jestem wykształconą kobietą, czytelniczką prasy – także medycznej – a poruszam się w tej dziedzinie zupełnie po omacku.
Tytułem wstępu i wyjaśnienia: Promyczek i Mgiełka zostali zaszczepieni na wszystkie możliwe choroby, w tym ospę, choć z opowieści mojej mamy wiem, że obie z siostrą wyszłyśmy z tego lekko, szybko i bez zadrapań. Zaszczepiłam dzieci zestawem obowiązkowym, a dodałam pneumokoki, meningokoki, rotawirusy, żółtaczkę i ospę właśnie. Korzystałam też z płatnych szczepionek skojarzonych, które zalecano mi jako „lepsze”.
Dlaczego szczepiłam? Bo pediatra przedstawiła mi te szczepionki jako wielkie odkrycie medycyny, gwarancję i broń w obliczu przynajmniej kilku zagrożeń zdrowotnych. Oczywiście znałam argumenty przeciwników szczepień, lecz traktowałam je bardziej jako czarny PR. Cóż, logika zawsze podpowiadała mi, że przemysł farmaceutyczny robi na tym świetny biznes.
To, co wstrzykiwano moim dzieciom, nie budziło we mnie lęku. Nigdy nie odchorowywali szczepionek – dla mnie to była formalność i dobrze wydane pieniądze. Lekarka mówiła: jeśli tylko są możliwości finansowe, szczepcie. A ja pytałam siebie: czy potrafiłabym wybaczyć sobie, gdyby moje dziecko zachorowało, choć mogłam je przed tym uchronić?
To były duże pieniądze, zdecydowanie za duże. Mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze wydane.
Kiedy jednak u Promyczka zaczęły się problemy z zachowaniem, gdy zamknął się w sobie i został skierowany na diagnozę autyzmu, zaczęły mnie dręczyć straszne pytania. A może to wszystko, co piszą o rtęci w szczepionkach, to prawda? Może na nasze życzenie uszkodzono mu mózg? I mogłabym wtedy przeczytać setki artykułów, gdzie napisano: „nie wykazano związku”, nie zmniejszyłoby to mojego lęku i poczucia winy.
Przeczytałam między innymi to:
http://www.autyzm-szczepienia.eu/uploads/List_do_wakcynologow_poprawiony%5B3%5D%20adobe.pdf
http://www.autyzm-szczepienia.eu/uploads/szczepienia_choroby_mozgu.pdf
I wtedy pomyślałam sobie: dlaczego nie ma otwartej merytorycznej debaty na tak ważny temat? Debaty bez zacietrzewienia, bez dogmatyzmu, z wykluczeniem osób, które nie chcą wiedzieć, tylko już wiedzą? A co wiemy?
Ja wiem na przykład to, co powiedziano mi w Promitisie. Nie ma wiarygodnych badań, które potwierdzają, że istnieje związek między szczepionkami i zaburzeniami rozwoju u dzieci. Wiele zarzutów sfabrykowano. Ale terapeuci diagnozujący dzieci zaobserwowali, że mali pacjenci z autyzmem przyjęli zazwyczaj więcej szczepionek niż ich zdrowi koledzy. Podobne współwystępowanie dotyczy autyzmu i podania oksytocyny, w celu wywołania porodu.
Ta sprawa jest niejasna, nierozstrzygnięta – bez względu na to, co powiedzą najbardziej zagorzali bojownicy obozów pro bądź antyszczepieniowych. Dla mnie nie do pomyślenia jest, że prasa nie pisze o tym każdego dnia. Jak to możliwe, że istnieje ryzyko, iż ze zdrowych dzieci można zrobić inwalidów, i to przez rodzicielską troskę?
Czy gdybym miała trzecie dziecko zrezygnowałabym z nadobowiązkowych szczepień? Nie wiem. Na pewno teraz bardzo bym ich się obawiała, ale być może bym zaszczepiła, bo przecież boję się też chorób. Gdy kupiłam dzieciom preparat na pneumokoki, działałam pod wpływem strasznej historii Oli Nowickiej, 16-latki z Warszawy, która właśnie zmarła w strasznych cierpieniach na sepsę. Kto czytał tamten tekst w „Polityce”, na pewno go zapamiętał. Ja po lekturze dosłownie zachorowałam.
Wszystkim matkom i ojcom, którzy może zadręczają się, bo zapłacili za jakieś szczepienia, które potencjalnie mogły wywołać chorobę, napiszę jedno: nie ma dowodów. I na pewno nie ma winy. Oczywiście, łatwo powiedzieć. To, co pozostaje, to niewiedza i wynikający z niej lęk.